Przypominamy wywiad z Honorowym Obywatelem Gminy Kozy - Tadeuszem Mandą
W czerwcu i sierpniu 2015 roku w "Koziańskich Wiadomościach" ukazał się dwuczęściowy wywiad ze śp. Tadeuszem Mandą, który przeprowadził Mateusz Stwora - redaktor naczelny naszego miesięcznika. Pan Tadeusz odszedł w styczniu 2016 roku w wieku 90 lat. Był Przewodniczącym Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej w Kozach w latach 1968 - 1972, długoletnim Prezesem Kółka Rolniczego w Kozach, społecznikiem działającym na rzecz rozwoju gminy Kozy. Za jego ofiarną pracę na rzecz rozwoju rolnictwa, budowy infrastruktury drogowej, wodociągowej, telekomunikacyjnej i gazowej, wspieranie działalności kulturalnej, a także za pracę dla dobra innych ludzi, Uchwałą nr XXXVII/267/2010 RGK, nadano mu honorowe obywatelstwo Gminy Kozy.
Serdecznie zapraszamy do lektury.
"Honorowy Obywatel Kóz – Tadeusz Manda, obchodził w tym roku swoje 90. urodziny. Człowiek, o którym wielu mówi „chodząca encyklopedia Kóz”. I w istocie, jest to stwierdzenie w pełni słuszne. Z jubilatem rozmawialiśmy przede wszystkim o tym, co w Kozach wydarzyło się w przeszłości. O Kółku Rolniczym, straży pożarnej oraz wielu inwestycjach, które udało się przeprowadzić, kiedy nasz rozmówca był Przewodniczącym Gromadzkiej Rady Narodowej w Kozach.
– Minęło już 90 lat, czego życzyć z okazji urodzin?
Tadeusz Manda: - Na pewno zdrowia i długich lat życia, ale też przyjaznego współżycia z ludźmi.
– Ludzie od początku byli ważni w Pana życiu.
T.M.: - Takie pozytywne nastawienie do innych wynikało już z mojej natury, zawsze podchodziłem do wszystkich z szacunkiem i inni odwdzięczali się tym samym. Chociaż patrząc na wszystko z perspektywy lat muszę powiedzieć, że miałem też wiele szczęścia, bo trafiałem na dobrych ludzi.
– Przez ponad 30 lat działał Pan na rzecz koziańskiej społeczności jako prezes Kółka Rolniczego.
T.M.: - Zanim powstało Kółko Rolnicze, powołaliśmy Spółdzielnię „Dobrobyt”. Nie było bowiem pozwolenia na to, by działały Kółka Rolnicze. Jako spółdzielnia udało nam się założyć pięć sklepów, sprowadzaliśmy z Polski nasiona dla rolników. Po pewnym czasie „Dobrobyt” rozwiązały jednak ówczesne władze, „przenosząc” wszystkich członków do powołanej Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska Biała Wieś.
Kiedy do władzy doszedł Władysław Gomułka, przepisy zmieniły się. Była zgoda na powstanie Kółek Rolniczych. Wszystkie osoby, które działały wcześniej w spółdzielni, namówiliśmy więc na działalność w Kółku Rolniczym. Pierwszym prezesem był Antoni Malarz z Zagrody, a kiedy zrezygnował wybrano mnie na nowego prezesa.Pierwszą maszyną, która pojawiła się u nas była młocarnia MSC6, która w godzinę mogła „przerobić” sześć ton zboża. Następnie pozyskiwaliśmy środki z utworzonego Funduszu Rozwoju Rolnictwa. Zaczęły pojawiać się traktory, przyczepy, pługi, brony, kultywatory, czy opryskiwacze. Działaliśmy więc bardzo prężnie. W organizacji zarejestrowanych było 624 członków, w tym 222 kobiety zrzeszone w Kole Gospodyń Wiejskich, działającym przy Kółku Rolniczym. Prezesem byłem do 1993 roku. Nowe władze zrezygnowały z działalności statutowej, przez co obecnie po Kółku Rolniczym pozostały tylko zabudowania…
– Ważną organizacją w Pana życiu jest także Ochotnicza Straż Pożarna w Kozach.
T.M.: - W straży jestem już 45 lat. Według mnie to najważniejsza organizacja w każdej miejscowości, strażacy zawsze mogą każdemu z nas pomóc najwięcej. Nie byłem strażakiem jeżdżącym do akcji. Ale zawsze byłem blisko, starałem się służyć radą. I chyba mi wychodziło, bo do dzisiaj jestem w OSP mile widziany. Współpracowałem z kolejnymi zarządami, dostawałem nawet odznaczenia.
– Była też historia z pompą…
T.M.: - Dostałem od wujka pompę strażacką z Austrii. Przekazałem ją do Szkoły Podstawowej nr 2, jako pamiątkę, eksponat. Kiedy w straży było 100-lecie, postanowiłem zabrać ją na wystawę do OSP. I tam pompa… zaginęła. Kilka lat temu odnalazł ją Edmund Pawłowski. Przyjechał do mnie i mówi: „Mam coś dla ciebie”. Zdziwiłem się, ale i uradowałem. Przekazałem ją ponownie strażakom, bardzo się ucieszyli. Ale znów nie była w Kozach długo. Na jednej z uroczystości spodobała się strażakom z Państwowej Straży Pożarnej i trafiła do izby pamiątek w Bielsku-Białej, gdzie znajduje się do dziś.
– W latach 1968-1972 był Pan Przewodniczącym Gromadzkiej Rady Narodowej. Jedną z najważniejszych inwestycji było zapoczątkowanie budowy magistrali wodociągowej.
T.M.: - W Kozach nie brakowało wody pitnej. Ale paradoksalnie woda, którą mogliśmy pić, nie nadawała się do prania czy gotowania, bo zawierała dużo wapna. Już poprzedni Przewodniczący starał się o to, by podłączyć naszą miejscowość do magistrali wodociągowej, ale najpierw trzeba było ją wybudować z Kobiernic do Kóz.
Mój przyjaciel Bronek Olma znał się z ówczesnym dyrektorem bielskich wodociągów – Adamem Tręblą, poprosiłem go więc o zaaranżowanie spotkania. Udało się, a podczas spotkania dyrektor opowiedział mi o swoim zdjęciu ze szkoły w Kozach. Było to zdjęcie klasowe z 1938 roku. Zorientowałem się, że na tym zdjęciu jestem również ja, a w domu mam identyczną fotografię. Dyrektor nie mógł w to uwierzyć. Stwierdził, że jeżeli mam takie samo zdjęcie, podejmie decyzję o budowie magistrali wodociągowej do Kóz.
– Zdjęcie rzeczywiście było?
T.M.: - Tak. Okazało się, że jego tata uczył mnie muzyki. Nie chodziliśmy oczywiście razem do klasy, ale kiedy robiono nam klasowe zdjęcie, właśnie z jego ojcem, był wtedy w naszej szkole. Pojawił się więc na tej fotografii.
Dyrektor wysłał do mnie swojego kierowcę po zdjęcie, a kiedy dotarło do niego, wciąż nie mógł uwierzyć. Ale był człowiekiem bardzo słownym. Kilka dni później rozpoczęły się pierwsze prace, dzięki którym w Kozach pojawił się wodociąg. Wpierw podłączono budynki przy stadionie, przy Kółku Rolniczym, Urzędzie Gminy, Straży Pożarnej i rzeźni. Powołaliśmy następnie Komitet Wodociągowy, który w kolejnych latach rozbudowywał sieć, do której systematycznie podłączano budynki.
- Podczas Pana kadencji sporo inwestowaliście, także w przeprawy drogowe.
T.M.: - Podjęliśmy starania, żeby ułatwić życie naszym mieszkańcom i poprawić ich bezpieczeństwo. W ulicy Jana III Sobieskiego przy skrzyżowaniu z ulicą Kwiatową, zburzyliśmy stary most i wybudowaliśmy nowy, szerszy. Drugi most pojawił się w ciągu ulicy Wrzosowej. Tam nie było w ogóle mostu, więc był on mieszkańcom potrzebny. Powstała także nowa przeprawa w Małych Kozach w ulicy Spacerowej. W tamtym rejonie Kóz wybudowaliśmy także betonową kładkę dla mieszkańców, druga powstała przy moście kolejowym od strony południowej. Wszyscy mieszkańcy przechodzili na stację przez tory, dlatego była to potrzebna inwestycja. Cieszę się, że udało się wtedy ją przeprowadzić.
- Jako Przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej podjął Pan działania mające na celu zgazyfikowanie naszej miejscowości.
T.M.: – Gaz był już doprowadzony w Pisarzowicach do granicy Kóz, dalsza „nitka” miała być prowadzona właśnie przez naszą miejscowość do Bielska-Białej, a następnie do Goleszowa. Ale w tym samym okresie zaczęła powstawać Fabryka Samochodów Małolitrażowych, przez co plany zmieniły się. Poprowadzono gaz oczywiście do Bielska, ale pominięto Kozy. Rury skierowano też do Tychów przez Czechowice-Dziedzice. W tym czasie mieszkańcy Pisarzowic korzystali już z gazu. Ogrzewali domy i gotowali na gazie. Zrobiło nam się trochę przykro (śmiech). Stwierdziliśmy, że musimy coś zrobić. Zdecydowaliśmy, że wybierzemy się do dyrektora do Bielska-Białej.
Na spotkanie pojechaliśmy w trójkę – ja jako przewodniczący, a także członkowie prezydium: Józef Sablik i Aleksander Honkisz. Nie wiedzieliśmy jednak, że trzeba się wcześniej umówić. Wyszedłem z założenia, że skoro ja przyjmuje ludzi, to również osoby na wyższych stanowiskach czynią podobnie (śmiech).
- Udało się?
T.M.:– Sekretarka powiedziała nam, że trzeba się umówić i spotkanie nie jest możliwe. Ale drzwi do dyrektora były uchylone, usłyszał nas. Wyszedł ze swojego biura i od razu mnie objął, mówiąc: „Czego sobie życzysz?” Okazało się, że znów miałem szczęście, bo był to mój kolega z klasy Aleksander Krzemień. Zaprosił naszą trójkę na kawę. Od razu zapytał: „Tadzik, czego potrzebujesz?” Powiedziałem mu, że zostawili nas w niełasce, bo nadal nie możemy korzystać z gazu. Działania podjął bardzo szybko, bo już następnego dnia siedzieliśmy wspólnie w pociągu do Warszawy, by spotkać się z głównym dyrektorem. Tam sprawy potoczyły się błyskawicznie. Główny dyrektor zapytał, jaką mamy sprawę, szybko opiniując pozytywnie nasze starania.
Była jeszcze zabawna sytuacja z sekretarką, która musiała później zebrać nasze dane. Na pytanie, ilu w Kozach jest mieszkańców, odpowiedziałem, że już ponad 10 tysięcy. Poprawiła mnie, że chodzi o miejscowość, a nie całą gminę. Próbowałem ją przekonać, ale dopiero „interwencja” Olka Krzemienia przyniosła skutek. Parę dni po powrocie z Warszawy, zaczęły się pierwsze prace w naszej miejscowości.
- Podczas 4-letniej kadencji wybudowana została także centrala telefoniczna.
T.M.: – To również ciekawa historia. Latem pojawił się u mnie dyrektor poczty i telegrafów z Katowic, pan Martyniak. Była to prywatna wizyta, zapytał mnie, co w Kozach słychać. Skojarzyłem nazwisko i okazało się, że znałem się z jego ojcem Albinem. To zdecydowanie ułatwiło nam rozmowę. Zapytałem więc wprost, co sprowadza go do mnie. Powiedział, że w Katowicach demontowana jest sprawna centrala telefoniczna na 400 numerów. Zadeklarował, że jeżeli będziemy ją potrafili wykorzystać to zostanie nam przekazana. Nie mogłem się nie zgodzić, o każdej porze dnia i nocy moglibyśmy ją przyjąć.
- Potrzebny był jeszcze budynek, by uruchomić centralę.
T.M.:– Przyznam się, że nie znałem się na tym, co oznajmiłem także dyrektorowi. Powiedział jednak, że oddeleguje do nas z bielskiego oddziału osobę, która wszystko nam wytłumaczy. Trafiła do nas pani Przybytek. I znów dało znać o sobie moje szczęście (śmiech). Jej mąż był bowiem moim kolegą z klasy. Rozmowa toczyła się już w zupełnie innej atmosferze, mniej oficjalnej. Wytłumaczyła, jak powinno wszystko funkcjonować, zapewniła nas, że wybudują nam centralę. I tak się stało. Mieszkańcy sami budowali natomiast sieć telefoniczną, stawiali słupy.
- Ważną inicjatywą dla Pana i całej społeczności, było zaniechanie planów związanych ze sprzedażą terenów pod cmentarz.
T.M.: – Kiedy przyszedłem do sekretarza PZPR Wieś Władysława Adamaszka zauważyłem, że na stole znajduje się mapa. Od razu zorientowałem się, że to nasz obecny cmentarz, a także tereny przyległe. Pole, na którym w przyszłości miały znaleźć się kolejne nagrobki podzielone było na parcele, które miały kupić prywatne osoby.
Podczas ostatniej Sesji Gromadzkiej Rady Narodowej sekretarz chciał przegłosować sprzedaż właśnie tej działki. Zaniepokoiło mnie to bardzo i nie zamierzałem do tego dopuścić. Udało mi się przekonać wszystkich członków Rady, by zagłosowali przeciw. Powołano jeszcze specjalną komisję, której musiałem wytłumaczyć, że tereny przyległe powinny zostać przeznaczone pod dalszą rozbudowę cmentarza. Na wizji lokalnej moje argumenty okazały się przekonujące i odstąpiono od sprzedaży działki. Dziś na niej znajdują się już nowe nagrobki.
- Dziękuję za rozmowę.
T.M.:– Dziękuję."
Rozmawiał: Mateusz Stwora
Zdjęcia: arch. UG