Historia włamania do kaplicy "Pod Panienką" sprzed 10 lat
Mija dokładnie dziesięć lat od zdarzenia, które wywołało oburzenie wśród koziańskiej społeczności. 11 lipca 2010 roku, około piątej nad ranem, mieszkanka opiekująca się ponad stuletnią Kaplicą "Pod Panienką" zauważyła przez okno nieznaną osobę, ubraną w niebieski strój roboczy, chodzącą wokół "Panienki". Chwilę później usłyszała hałas przypominający tłuczenie i rozbijanie szyby. Zdążyła jeszcze zauważyć, że ten sam człowiek pobiegł w kierunku lasu i prawdopodobnie ulicy Beskidzkiej. Zaniepokojona wydarzeniem, zadzwoniła najpierw do swojej sąsiadki, a następnie do parafii w Kozach Centrum informując o zajściu. Później obie powiadomiły telefonicznie policję.
Przybyły na miejsce funkcjonariusz ujawnił, że drzwiczki wejściowe do środka kaplicy są uchylone i uszkodzone. W dwóch miejscach wybito w nich szybę. Kwiaty i znajdujące się w środku wazony były przewrócone. Zgłaszające przekazały, że w środku obok figury-rekonstrukcji Matki Boskiej Różańcowej brakuje dwóch drewnianych skrzyń ozdobnych z wotami. Według wiedzy mieszkańców, znajdowała się tam unikalna biżuteria i ozdoby o wartości zabytkowej oraz sakralnej. W trakcie oczekiwania na pracownika kryminalistyki, na miejsce przyszedł młody mężczyzna, który stwierdził, że przypadkowo tamtędy przechodził i zupełnie nic nie wie o zdarzeniu. Wyraźnie zainteresowany okolicznościami, dopytywał policjanta o szczegóły. Znajdował się w stanie wskazującym na wcześniejsze spożywanie znacznych ilości alkoholu. Nie było żadnych bezpośrednich dowodów na jego udział we włamaniu, a zgłaszająca nie potrafiła rozpoznać go jako sprawcy, ponadto był ubrany w zielony podkoszulek bez rękawów, co zupełnie nie pasowało do opisu wskazanego sprawcy. Na miejsce przybył proboszcz parafii śś. App. Szymona i Judy Tadeusza w Kozach, który zajął się późniejszą organizacją zabezpieczenia kapliczki po czynnościach oględzin miejsca zdarzenia.
Kaplicę oznaczono taśmą. Policjant, wraz z przewodnikiem psa tropiącego z Komendy Miejskiej Policji w Bielsku – Białej, przeprowadzili penetrację terenu przyległego do miejsca zdarzenia. Sprawdzili zalesiony rejon przełęczy „U Panienki” i ulicy Beskidzkiej. Ujawnili i zabezpieczyli srebrny łańcuszek, który odnaleźli na ścieżce przy pobliskiej kładce. Po pewnym czasie policyjny pies nie podjął już dalszego tropu. Ślad urywał się w rejonie nieodległego od miejsca zdarzenia koryta potoku. Technik wraz z pracownikiem kryminalnym wykonali oględziny, po czym przyjęli ustne zawiadomienie o przestępstwie od zgłaszającej. Ponowna penetracja leśnego terenu w rejonie Kamieniołomu, ulic Piaskowej, Pszczelej, Źródlanej, Willowej i Choinkowej nie przyniosła żadnych pozytywnych rezultatów. Zarówno tego dnia, jak i w następne, nie uzyskano już nowych danych lub dowodów. Proceduralne możliwości w całości zostały wyczerpane. Dochodzenie utknęło w martwym punkcie.
Dalszy rozwój historii powinien różnić się od tej przedstawianej w filmach albo fabularyzowanych serialach kryminalnych, ponieważ dopuszczalne działania organów ścigania są jasno wytyczone. Nie ma w nich miejsca na samowolę lub naginanie przepisów w imię przeczucia, ewentualnie przekonania o czyjejś winie. Brak śladów, nowych świadków, czy też dodatkowych informacji kierowały dochodzenie w stronę umorzenia. Zamiast tego, sprowokowały funkcjonariuszkę prowadzącą postępowanie do radykalnego działania. Ostatnią możliwością, graniczącą z przekroczeniem uprawnień służbowych, było wykonanie przeszukania w domu mężczyzny, który pojawił się wówczas na miejscu zdarzenia. Z planowaną czynnością nie można było wiązać większych nadziei. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że potencjalny sprawca zdążył już dobrze ukryć skradzione wota, a jego wyjaśnienia będą dobrze przemyślane. Przeszukano pomieszczenia mieszkalne mężczyzny - bez powodzenia. Sytuacja wyglądała na beznadziejną, jednak śledczy wciąż nie dawali za wygraną.
Zupełnie niespodziewanie, konsekwentne dążenie do rozwiązania sprawy jednak się opłaciło. Odpowiednio przeprowadzona rozmowa policjantów realizujących czynność z domniemanym sprawcą w pewnej chwili przybrała odmienny charakter. Poplątany w sprzecznych odpowiedziach, z wyraźną rezygnacją wskazał pobliskie miejsce, gdzie ukrywał skradzione mienie. Część była już uszkodzona, ponieważ sprawca usiłował na własną rękę przetopić złotą i srebrną biżuterię aby móc ją później sprzedać.
Zaangażowani w dochodzenie stwierdzili, że był to raczej ślepy traf, inni że zaangażowanie i upór przyniosły rezultaty. Niektórzy do dzisiaj utrzymują, że to koziańska Panienka pomogła w sprawiedliwym rozwiązaniu sprawy. Może każdy z nich ma trochę racji?
Minęła dekada. Pod koniec stycznia tego roku miały miejsce dwie inne dewastacje: koziańskiej (górskiej) kapliczki na Przełęczy Panienki i bielskiego Krzyża Trzeciego Tysiąclecia na Trzech Lipkach. Materiały z wnioskiem o akt oskarżenia przeciwko sprawcy obu tych czynów właśnie trafiły do Sądu.